- Mam nadzieję, że najbliższe miesiące okażą się dla mnie szczęśliwe. Jestem już na tyle dorosłym facetem, który musi dbać nie tylko o swój interes, ale przede wszystkim rodziny – przyznaje w rozmowie z TYGODNIK-iem Mateusz Rycerski, jeden z najbardziej utytułowanych wychowanków Szydłowieckiego Klubu Sportów Walki Victoria. Jak podopieczny Pawła Surdego przygotowywać się będzie do najważniejszej w tym roku imprezy – mistrzostw Polski w formule K-1?
TYGODNIK: Krajowy czempionat zbliża się coraz większymi krokami. Dla ciebie będzie to szczególne wydarzenie, w którym zamierzasz walczyć o najwyższy stopień podium. Mateusz Rycerski udźwignie presję jednego z faworytów do tytułu?
M. RYCERSKI, WYCHOWANEK VICTORII SZYDŁOWIEC: - Czy faworyta? O tym przekonamy się dopiero w czasie zawodów. Jedno jest pewne. Podczas mistrzostw Polski broni nie mam zamiaru składać. Postawię wszystko na jedną kartę. Czas pokaże jak będzie. Plan na drugie półrocze 2016 roku jest taki, by startować jak najczęściej. Forma ma przyjść w odpowiednim do tego momencie. Kilkanaście ostatnich miesięcy, podporządkowane było gównie na przygotowania do gali sportów walki, jaka odbyła się w czerwcu na Zamku w Szydłowcu. Wypadła okazale, z czego należy się oczywiście cieszyć. Dopisali nie tylko kibice, ale także wiele osób, którzy do tej pory raczej nie interesowały się sportami walki. Plan był taki, by brać udział w zawodach jak najczęściej. Trenowaliśmy ciężko. Życie zweryfikowało jednak zamierzenia.
Mówiąc życie, masz na myśli kłopoty ze zdrowiem?
- Nie. Ze zdrowiem było wszystko O.K. Chodziło o pracę. Pewne sprawy jako dorosły człowiek musiałem poukładać. Jestem cały czas w Szydłowcu. Tu mieszkam, tu się przygotowuję, tu spędzam również wolny czas od obowiązków. Nie samym sportem człowiek żyje. Na szczęście udaje mi się godzić jedno z drugim. Mówiąc o rodzinie, muszę pracować nad tym by ją utrzymać. To mój obowiązek. Z samego kicboxingu nie da się wyżyć. Do mistrzostw Polski przygotowywać się będę w podobny sposób jak ostatnio. Potężna dawka sześciu treningów w tygodniu powinna wystarczyć. Zajęcia techniczne i nastawione na walkę, to jedno. Drugie to treningi siłowe i wytrzymałościowe. Formę podtrzymujemy rano. Najwięcej w tej kwestii zależy oczywiście od trenera Pawła Surdego. Przed samymi zawodami dokręcamy śrubę.
Wracasz jeszcze pamięcią do tego, co stało się w 2012 r. Nie wszyscy kibice sportów walki w Szydłowcu zapewne pamiętają, iż doznałeś wówczas poważnej kontuzji kolana. Przerwa od startów nie trwała miesiąc czy dwa, ale ponad dwa lata. Sporo.
- Naruszone zostało poważnie więzadło krzyżowe. W 2012 r. startowałem po raz ostatni. Na ring wróciłem dopiero w ubiegłym roku. Powrót nie był łatwy. Tym bardziej, iż organizm przyzwyczajony był do regularnego wysiłku. Trudno było skoczyć w rytm, w którym się było przez mnóstwo czasu. Należę jednak do osób, które nie poddają się tak łatwo. Porażki nie załamują mnie. Liczyłem się z tym, że przerwa może potrwać tak długo. Trzeba było zakasać rękawy i po kontuzji wziąć się ostro do pracy. Taryfy ulgowej nie było. W br. występów było mało, ale wiadomo, iż po tak długim rozbracie nie można zbytnio się forsować.
Psychicznie czujesz się po kontuzji mocniejszy?
- Nie każdy sportowiec byłby pewnie w stanie sobie z tym poradzić. Mnie się udało i z tego powodu jestem bardzo szczęśliwy. Powiem przewrotnie: przerwa spowodowana urazem dobrze mi zrobiła. Miałem czas by odpocząć psychicznie. Trzy lata zrobiło dla mnie wiele. Przed kontuzją trenowałem na najwyższych obrotach przez 10 lat. Cały czas w reżimie treningowym. Organizm potrzebował przerwy. Czuję wielki głód do walki. Chcę trenować, trenować i jeszcze raz trenować. Jeśli zdrowie dopisze, jestem przekonany, iż będzie OK.
Komentarze opinie