Ks. dziekan odczytał wspomnienia ks. Jana Węglickiego – proboszcza parafii w Szydłowcu w latach 1938 – 1957:
W sierpniu 1939 roku, jak w całym kraju tak samo i w Szydłowcu widocznym było gorączkowe przygotowanie do wojny, tak niezwykle ożywiane. Mimo tego zdawało się wszystkim, że wszystko jakoś przejdzie. W ostatnich dniach sierpnia niepokój na skutek wierzeń podawanych przez radio wzmógł się bardzo. Na mieście kilka grupek mniejszych i większych omawiało wiadomości. Ukazują się rozporządzenia mobilizacyjne. Poborowi są dobrego ducha. Wprost niecierpliwie oczekują swojej kolejności, a niektórzy nawet szukają sposobów, ażeby jak najprędzej zaciągnąć się do wojska. Dowiadujemy się, że Niemcy postawili Polsce ultimatum żądając Gdańska i pewnych terenów Pomorza. Każdy Polak rozumiał, że to ultimatum będzie odrzucone i wojna nieunikniona. Pierwszego września donosi radio, że Niemcy podjęli kroki wojenne przeciw Polsce, a więc wojna staje się faktem. Żywiołowy ruch obrony owładnął wszystkimi. Wszystko dla Ojczyzny.
Zarządzenia mobilizacyjne w pełnym toku. Biura mobilizacyjne zawalone pracą. Czas nagli.
Ukazuje się zarządzenie władz, że wszyscy cywilni posiadacze broni, maja takową złożyć na posterunku policji za pokwitowaniem. Radio w swych komunikatach stara się podtrzymać ducha, nadając pomyślnie wiadomości. Drugiego września stacja kolejowa w Szydłowcu została lekko zbombardowana. Przystąpiono do natychmiastowego remontu. Trzeciego września. Byłem na stacji po południu. Naprawiający tory po bombardowaniu kierownik mówi mi, że naprawa uszkodzeń wczorajszego dnia kończy się. Wtem słychać turkot bombowców, padają bomby, uszkadzają znowu tory, a na twarzy drogomistrza widać duże zakłopotanie na widok szkód większych od poprzedniego dnia.
Czwartego września – został rozbity bombami na stacji kolejowej w Szydłowcu pociąg osobowy i zbombardowana stacja. Tym razem szkody duże i ruch zatamowany. Na wieść o bombardowaniu pospieszyłem na stację kolejową. Tu zastałem trzech zabitych polskich żołnierzy. Cywilnych ofiar śmiertelnych nie było. Pasażerowie rozbiegli [się]...[Samoloty] się zniżały i strzelano z nich z karabinów maszynowych. W ten sposób zginęła kobieta w Sadku, która pasła krowy. Przestrach ogarnął wszystkich. Nikt nie był pewien życia, gdyż samoloty niemieckie krążyły prawie stale.
Z rozbitego pociągu przyjąłem na plebanię sędziwego profesora uniwersytetu wileńskiego p. Bosowskiego z trzynastoletnim synem. Profesor Bosowski przebywał u mnie 7 tygodni poczem wyjechał do Krakowa.
Po mszy uczestnicy uroczystości przeszli na cmentarz wojskowy, gdzie ks. dziekan Adam Radzimirski przewodniczył wspólnej modlitwie. Złożono także wiązanki kwiatów i zapalono znicze.
Na zakończenie burmistrz Artur Ludew podziękował zgromadzonym za pamięć i modlitwę. - Jesteśmy tu po to, żeby zachować pamięć o tych młodych chłopcach, którzy zginęli na pobliskich polach i w lesie niedaleko stąd, ale nie tylko o nich. Pamiętajmy o wszystkich, którzy w tamtych dniach, a także później, przez lata wojny i okupacji musieli zginąć, żebyśmy my mogli cieszyć się pokojem - powiedział gospodarz Szydłowca.
- Ci, nad których grobami stoimy, też zachowali się jak trzeba. Nie chcieli zginąć, bo nikt nie chce umierać mając dwadzieścia lat, ale świadomie podjęli ryzyko, które podejmuje żołnierz. Nie wycofali się, nie uciekli, nie przelękli się. To, co my możemy dzisiaj dla nich zrobić, to też zachować się jak trzeba. Pamiętać o nich w modlitwie i pokazać tę pamięć naszą obecnością tutaj - dodał.
Komentarze opinie