Reklama

Lutek - Żołnierz od Gór Świętokrzyskich (I)

Lucjan Krogulec, ps. Lutek, polski żołnierz od Gór Świętokrzyskich. Urodził się w Węglowie koło Wąchocka. Od wybuchu wojny Lucjan Krogulec zaczął swoje wspomnienia. Starannie zapamiętane epizody z sześciu lat okupacji, powojennej walki i późniejszych dokonań w upamiętnianiu poległych kolegów i ofiar hitlerowskiej agresji, utrwalił na kilkuset stronach rękopisu. Od dziś, w kolejnych odcinkach przypomnimy losy Lucjana Krogulca, splecione z losami innych żołnierzy Ponurego i Nurta.

Choć z dala swą mamy rodzinę i bliskich

My polscy żołnierze od Gór Świętokrzyskich,

Lecz chciały niebiosa, by krew nam na wrzosach

Wolności ścieliła kobierce.

 Więc szumcie nam, jodły, piosenkę, 

Rodacy podajcie nam rękę,

Wśród lasów, wertepów, na ostrzach bagnetów

Wolności niesiemy jutrzenkę.

Jednym z niosących nam wolności jutrzenkę był Lucjan Krogulec, ps. Lutek, polski żołnierz od Gór Świętokrzyskich.  Urodził się w Węglowie koło Wąchocka w ówczesnym województwie kieleckim, w rodzinie leśników. We wrześniu 1939 roku  17-latek włączył się w obronę Starachowic i Iłży przed atakiem Niemców.  W kolejnych latach walczył w ZWZ-AK, w zgrupowaniach Jana Piwnika "Ponurego i Eugeniusza Kaszyńskiego "Nurta". Po wojnie nie złożył broni. Aktywnie działał w poakowskiej organizacji NIE.

Od wybuchu wojny Lucjan Krogulec zaczął swoje wspomnienia. Starannie zapamiętane epizody z sześciu lat okupacji,  powojennej walki i późniejszych dokonań w upamiętnianiu poległych kolegów i ofiar hitlerowskiej agresji,  utrwalił na kilkuset  stronach rękopisu. W 2017 roku,  95-letni wówczas Autor, wydał je w formie książkowej, tytułując swoją pracę "O każdy kamień i drzewo w lesie". W tym dziele wspierał go Szczepan Mróz, prezes Stowarzyszenia Pamięci "Ponury Nurt". 

Niecałe dwa lata później, w 2019 r. Lucjan Krogulec zmarł. Oprócz wdzięcznej pamięci rodziny, przyjaciół, miłośników Armii Krajowej, pozostały Jego wspomnienia. Za zgodą rodziny "Lutka" postanowiliśmy przybliżyć je naszym Czytelnikom  w skróconej formie. W kolejnych wydaniach przypomnimy losy Lucjana Krogulca, splecione z losami innych żołnierzy Ponurego i Nurta. Podziwiając świetną pamięć Autora i jego bohaterską walkę, pamiętajmy, że wojnę zaczynał niemal jako dzieciak, a kończył, jak wielu młodych chłopaków z Pokolenia Kolumbów, ścigany przez komunistyczną bezpiekę.

 Po zakończeniu cyklu publikacji wydamy je w formie małej książki. Projekt nasz wsparł Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego, w ramach Funduszu Patriotycznego - edycja 2022 Wolność po polsku. Dziękujemy. A teraz oddajmy głos "Lutkowi". 

 

Tak zaczęła się wojna

 

Lato 1939 r. 

W lipcu i sierpniu 1939 r. odbywałem praktykę szkolną. Była to nauka zawodu w Zarządzie Dróg w Starachowicach nad stawem. Często utwardzałem drogi na terenie miasta Starachowice, między innymi w okolicy kina "Strażak". Od 1.09.1939 r. miałem uczyć się zawodu w przyfabrycznej szkole zawodowej w Starachowicach.

W okresie tym nocowałem w naszym nowym domu w Wąchocku przy ul. Langiewicza 6, który niedawno został wykończony i wyposażony w meble i sprzęt domowy. Moja najbliższa rodzina, czyli Ojciec, Matka, brat Stefan, siostry Marianna i Hela miała się przeprowadzić do naszego domu z gajówki Sieradowska Góra, ponieważ Ojciec zakończył pracę w leśnictwie i od sierpnia 1939 r. przeszedł na emeryturę. 

W tym czasie czuło się zagrożenie nadchodzącą wojną. Tereny, gdzie mieszkałem , mocno uprzemysłowione, należały do Centralnego Okręgu Przemysłowego, popularnego COP-u, gdzie ludzie mieli zatrudnienie i dobre zarobki.

 Odbywając praktykę, zapoznałem się z nastrojami panującymi wśród pracowników i miejscowego społeczeństwa. Młodzież żądna przygód i emocji wyrażała radość z zaistniałej sytuacji, a jednocześnie była gotowa do walki w obronie Ojczyzny. Starsi byli poważniejsi i bardziej powściągliwi w wyrażaniu swych emocji. Z ich twarzy wyczytać można było smutek i zamyślenie. Jednak nikt nie tracił wiary, że jeśli wybuchnie wojna z pewnością pokonamy wroga! 

 W ostatnich dniach sierpnia, z kolegami chodziliśmy na stację kolejową w Wąchocku, by popatrzeć jak transporty naszej armii przemieszczają się na zachód. Obserwowaliśmy nasze wojsko, dobrze uzbrojone i wyposażone. Mocno wierzyliśmy, że obronią Ojczyznę przed Niemcami. 

26.08.1939 r

Udałem się do kina  w Wąchocku w towarzystwie koleżanek Anny i Mieczysławy Karykowskich. W tym dniu została ogłoszona mobilizacja rezerwistów do wojska. Pod kino podjechali na motocyklach żołnierze, którzy weszli do środka, wyczytali nazwiska rezerwistów, a następnie czternastu z nich wręczono karty mobilizacyjne. 

1.09. 1939 r.

Tego dnia wstałem rano, aby jak zwykle wcześniej zjeść u siostry Franciszki śniadanie, wziąć kanapki i udać się do zakładu pracy. Chodziłem pieszo z Wąchocka. Miałem do pokonania ok. 3 km. Nad doliną unosiła się mgła, która pokrywała ciągnące się łąki.

 1 września wypadł w piątek. Na wysokości figury św. Jana, przed Wygodą usłyszałem gdzieś bardzo wysoko szum, warkot samolotów, których przez mgłę nie można było dostrzec. W tej samej chwili powietrze przeszył gwałtowny jęk syren ogłaszających alarm przeciwlotniczy dla Starachowic i okolicy. W pewnej chwili ogłuszył mnie huk armat artylerii przeciwlotniczej ze starachowickiej fabryki, których baterie strzegły bezpieczeństwa zakładu.  Położyłem się w przydrożnym rowie nie wiedząc co się dzieje. Jednak wojna! 

 Na miejscu dowiedziałem się o napaści Niemiec na Polskę. Upewnił mnie o tym mój majster, poznaniak, który otrzymał już kartę mobilizacyjną i ma się stawić w swojej jednostce zmotoryzowanej w Poznaniu. Wypłacił mi pieniądze za praktykę, całe 40 złotych, zdałem ubranie i buty robocze, pożegnał się ze mną, życząc mi powodzenia w życiu i udał się na stację kolejową. 

Udałem się do szkoły, gdzie usłyszałem o zawieszeniu lekcji i nauki zawodu. Wróciłem do Wąchocka. 

Wojny się nie bałem, byłem spokojny o jej wynik, niezłomnie wierzyłem, że damy Niemcom radę.

2.09.1939 r.

Wspólnie z rówieśnikami - Mieczysławem Karykowskim, najstarszym z naszego grona, który już zakończył naukę w średniej szkole fabrycznej, jak również pracownikiem starachowickiej zbrojeniówki, jego bratem Tadeuszem i ciotecznym bratem Stefanem Kowalskim (byłem z nich najmłodszy) postanowiliśmy zgłosić się na ochotnika do wojska. Już na wstępie oficer dyżurny w RKU polecił nam wrócić do domu, a jak przyjdzie odpowiednia pora, to zostaniemy powołani. Po powrocie do Wąchocka widzieliśmy dużo naszego wojska, które po wyładunku na stacji kolejowej, odpoczywało na rynku. Zgłosiliśmy się jeszcze do kapitana Wojska Polskiego, aby nas przyjął do wojska jako ochotników, ale ten odmówił. 

3.09.1939 r.

Dziś byliśmy w kościele w Wąchocku, gdzie ks. kanonik Chrzanowski odprawił nabożeństwo w intencji naszej armii, aby Bóg zachował Naród Polski od głodu, ognia i wojny. Do licznie zebranych wiernych wygłosił patriotyczne kazanie. 

4.09.1939 r.

Mieczysław Karykowski spotkał w Wąchocku swego kolegę z Terenowej Obrony Przeciwlotniczej ze Starachowic, któremu przedstawił chęć udziału naszej czwórki w pracach pomocniczych przy obsłudze baterii przeciwlotniczej. Udaliśmy się do Starachowic do komendanta TOP, który wyraził zgodę i zostaliśmy przydzieleni do obsługi stanowiska znajdującego się na wzgórzu, po prawej stronie szosy Wąchock – Starachowice zaraz za Wygodą . Miejsce to nazywało się Stary Dwór.

 Mieliśmy pełnić służbę po dwóch, od godz. 6.00 do 12.00, a następna dwójka od 12.00 do 18.00. Do naszych obowiązków należała obserwacja przestrzeni powietrznej przy użyciu lornetki i nasłuch. Ponadto maskowaliśmy teren wokół stanowiska baterii świeżymi gałęziami i paprocią oraz naciągaliśmy siatkę ochronną. Donosiliśmy pociski na stanowisko, odbieraliśmy puste magazynki i łuski po wystrzelonych nabojach układając je w skrzyniach, które z kierowcą odwoziliśmy do magazynów na terenie fabryki. Naszą baterię obsługiwało na zmianę od dziesięciu do dwunastu żołnierzy z TOP oraz kierowca. W ciągu dnia siedmiu żołnierzy, w nocy pięciu. 

5.09.1939 r.

Około godziny 11.00 usłyszeliśmy nagły i szybko wzmagający się łoskot silników i w tym czasie sześć bombowców wynurzyło znad lasu nad Węglowem. Działa Boforsa obsługiwane przez naszych żołnierzy uderzyły całą siłą ognia w momencie, gdy samoloty ukazały się nad łąkami i rzeką Kamienną zdążając w kierunku fabryki. Jeden samolot nagle zachwiał się i przez chwilę wyrównywał lot ciągnąc za sobą warkocz tłustego dymu. Zboczył z kursu i odbił na las w kierunku Mirca. Pozostałe samoloty przeleciały dalej.

 W czasie obrony Starachowic, która trwała sześć dni, baterie artylerii 75 mm obsługiwane przez naszych żołnierzy strąciły dwa niemieckie samoloty. 

6.09.1939 r.

 Szosą na wschód od Wąchocka podążała masa uciekinierów z Wielkopolski, Śląska i innych części ziem zachodnich. Szli piechotą, z małymi wózkami, jechali rowerami, motocyklami, samochodami, najwięcej widziało się furmanek i bryczek. Szły i jechały całe rodziny. 

Całą tę sytuację widzieliśmy z naszego wzgórza patrząc przez lornetki. Drogą od Nowej Słupi z rejonu bitwy pod Krajnem w Górach Świętokrzyskich przedostały się trzy wozy pancerne z widocznymi z daleka białymi krzyżami. Podjechały ul. Ostrowiecką i na Wanacji otrzymały celny ogień zenitówek baterii broniącej miasta. Jeden samochód pancerny został zniszczony oraz jeden z członków niemieckiej załogi zginął. Pozostałe auta zawróciły. Dopiero wieczorem , kiedy nasza załoga opuściła stanowiska kierując się w kierunku Wisły, Niemcy zajęli Wanację i w odwecie zamordowali 23 jej mieszkańców. 

7.09.1939 r.

Od samego świtu ciągnęły masy uciekinierów. Coraz więcej na drodze było widać rozbitków naszej armii, którzy potwierdzali, że Niemcy prą od zachodu, podchodzą już pod Końskie, a od południa nawet pod Skarżysko. 

Dowódca baterii oznajmił nam, że tej nocy opuszczamy nasze stanowiska i udajemy się na wschód. Ładujemy nasz sprzęt, amunicję, prowiant na samochód i przyczepy do godz. 21.00. ze stanowiska schodzimy o 22.00 zabierając działo. Mamy uzyskać zgodę rodziców i zgłosić się na miejsce zbiórki przed godz.22.00. Ubrałem się w ciepłą bieliznę, sweter, wełniane skarpety i buty – kamasze oraz harcerską bluzę i spodnie. Zamknąłem nasze mieszkanie na ul. Langiewicza 6, które jak się okazało widziałem w życiu po raz ostatni. Na drugi dzień zostało spalone przez Niemców. 

Klucze oddałem siostrze, pożegnałem się serdecznie powierzając ją Bożej opiece. Siostry Mietka i Tadka - Anulka oraz siostra Stefana - Helena   zawiesiły nam na szyje szkaplerze Matki Bożej Częstochowskiej, życząc błogosławieństwa Bożego i szczęśliwego powrotu do domu.  Z otrzymanym od dziewczyn symbolem naszej wiary czułem się bezpieczniej i pewniej. On też wyciszał strach i podniecenie, uspakajał głośne bicie serca, towarzyszące każdej akcji bojowej – partyzanckiej związanej ze śmiertelnym niebezpieczeństwem. W każdej bitwie z Niemcami w czasie wojny.

W Starachowicach dołączyliśmy do I i II baterii, które miały swe stanowiska na Górnikach i Wanacji i udaliśmy się szosą na Tychów – Mirzec. Drogi przepełnione były wojskiem. Nad ranem osiągnęliśmy szosę Mirzec – Iłża i skręciliśmy na wschód. 

Około godz. 7.00 nasze baterie dojechały do Iłży i zajęły stanowiska na górze zamkowej od strony południowej. Dowódcą naszych armat przeciwlotniczych ze starachowickiej fabryki był plut. Kistelski. 

Z bronią i jej użyciem byliśmy wszyscy obeznani już wcześniej. Major Kiczak wydał nam rozkaz abyśmy ubezpieczyli górę zamkową i miasto Iłża oraz stworzyli osłonę dla piechoty i artylerii broniących miasta. Dowódcami obrony miasta byli ppłk. Muzyka i mjr Kiczak. Iłża została ubezpieczona od strony wschodniej i północnej.  

Miasto było wypełnione taborami i wojskiem. W bocznych ulicach stały kuchnie polowe, piekarnie prowadziły wypiek chleba. Punkt sanitarny usytuowano w Jarze na zachód od Iłży. Większość wiosek wokół Iłży zajęte było przez wojsko. Do miasta chodziliśmy po chleb i zupę dla naszej baterii. Wodę mieliśmy u podnóża góry zamkowej, zapasy konserw mieliśmy na naszym samochodzie. 

 Przed południem oddziały niemieckie rozpoczęły działania bojowe w Iłży ostrzeliwując wzgórze zamkowe i przyległy teren ogniem artylerii nie wyrządzając żadnych strat. Był to jednak sygnał i pierwsza próba rozbicia zgrupowań gen. Skwarczyńskiego skoncentrowanych wokół Iłży. 

Rozpoczęli szturm na pozycje obrońców z dział oraz wszczęli atak czołgów szosą od strony Piłatki. Za czołgami posuwały się oddziały zmechanizowane. Nasze jednostki na tym odcinku bitwy uważnie penetrowały przedpole i w odpowiednim momencie otrzymały rozkaz otwarcia ognia z ciężkich karabinów maszynowych oraz dział. Nasz ogień zmusił nieprzyjaciela do powrotu na pozycje wyjściowe, skąd nadal prowadzili ogień ale niegroźny i bezskuteczny. 

 Po tym jak Niemcy otrzymali wsparcie, walka rozszerzyła się na cały kierunek południowy. Zza Iłży polska artyleria prowadziła ostrzał w kierunku niemieckiego natarcia. 

8.09. 1939 r.

 Tego dnia ok. godz. 15 –tej Niemcy dokonali drugiego uderzenia zmasowanym ogniem artylerii i ciężkiej broni maszynowej. Obłożyli wzgórze zamkowe wybuchami pocisków, aż stara baszta zamkowa była zakryta tumanami kurzu. Ale obrońcy trwali na swych stanowiskach, a twarze ich zmęczone i blade, z zapadniętymi oczami świadczyły o ogromnym zmęczeniu. 

W tym czasie niemieckie oddziały zmotoryzowane szybkim marszem przez Kotlarkę ruszyły na Błaziny. Nasze pociski były celne i zabijały niemieckich motocyklistów.  Niemieckie kolumny zaczęły zawracać i kryć się za budynkami od strony lasu, gdy stąd znów niespodziewanie zostali zaatakowani na całej długości lasów przez ciężki ogień oddziałów 12 Dywizji. Tu zostali rozbici, samochody i motocykle spalone, pozostali przy życiu dostali się do niewoli. 

Drugie natarcie niemieckie na wszystkich odcinkach nie przyniosło powodzenia.  Z Kotlarki i Błazin Niemcy zostali wyparci. Teraz dopiero doszli do wniosku , że o wzięciu Iłży z marszu nie mogą nawet myśleć, gdyż polskie siły są o wiele silniejsze niż sądzili. 

 Całą noc trwały walki na przedpolach wokół Iłży. Z naszego wzgórza można było łatwo prowadzić ostrzał większości odcinków szosy od strony południowej południowo- zachodniej. Tu zostały rozbite czołgi.

9.09.1939 r.

Od świtu, trwał ciężki bój o Iłżę i usiłowanie odcięcia polskich sił od przepraw na Wiśle. Pod Iłżę dotarły zmotoryzowane dywizje niemieckie od strony Zwolenia, a pancerne od Ostrowca i przystąpiły do natarcia na nasze stanowiska obronne usytuowane na wzgórzach wokół Iłży. Polskie gniazda karabinów maszynowych i działek przeciwpancernych skutecznie odpierały natarcia niemieckie, ale czołgi likwidowały każdy polski punkt oporu. Atak czołgów i dywizji zmotoryzowanych, które wsparły piechotę niemiecka rozstrzygnął bój pod Iłżą na korzyść Niemców. Dwie noce nie spaliśmy, trzecia również zanosiła się na bezsenną. 

Dowiedzieliśmy się od naszego dowódcy o rozkazie gen. Skwarczyńskiego przedzierania się małymi grupami za Wisłę, i niszczeniu sprzętu ciężkiego, by nie służył nieprzyjacielowi. Nasz dowódca doradził nam, że należy zdać nasz ekwipunek wojskowy i wraz z wojskiem wyjść poza miasto, następnie odłączyć się i wrócić do domu. Dołączyliśmy do żołnierzy z 3 dywizji. Lewą stroną Iłżanki ruszyliśmy w kierunku północno – wschodnim. Pozostawiliśmy za sobą płonącą Iłżę. Nocą maszerujemy w kierunku na Lipsko i Solec. Postanawiamy odpocząć do rana.

10.09.1939 r.

Piękny i słoneczny dzień, niedziela. Polnymi drogami ciągnęły grupy żołnierzy w pełnym uzbrojeniu. Ciągnęli w stronę przepraw na Wiśle. Nam poradzono aby odłączyć się od wojska i udać w lasy skaryszewskie, a stamtąd przez Jasieniec i Mirzec do domu. Podziękowaliśmy dowódcy za pomoc i opiekę i we czterech udaliśmy się w kierunku północno –zachodnim , wieczorem osiągając lasy skaryszewskie. Tu było zbiorowisko okolicznych mieszkańców wraz z inwentarzem, którzy uszli ze swych miejscowości przed frontem. Głodni usadowiliśmy się w dość gęstym podszyciu lasu, zrobiliśmy legowiska z gałęzi i suchej paproci. Następnie należało ustalić kolejność dyżurów, co cztery godziny. Tak spaliśmy do godz. 11.00.

11.09.1939 r.

Dzisiejsze zadanie, to przede wszystkim gruntowne mycie, pranie, zmiana skarpet i bielizny oraz mycie zębów solą. 

 Udało mi się dostrzec tylko jeden samolot rozpoznawczy, ale słyszałem nieustannie warkot i wycie samolotów jak również serie z broni pokładowej. Miejscowi uciekinierzy, rolnicy powracali do swych domów, las pustoszał, ale jeszcze przebywali tu uchodźcy z ziem zachodnich. Postanowiliśmy pozostać tu jeszcze jedną noc, aby odpocząć i także udać się w drogę powrotną do domu.

12.09.1939 r.

Rano, po porannej toalecie, zjedliśmy śniadanie , na które składała się rezerwowa puszka konserwy i chleb zakupiony poprzedniego dnia od rolnika . Wyruszyliśmy w drogę powrotną, maszerując brzegiem lasu na zachód.  Tu spotkaliśmy rolników, którzy na bieżące potrzeby kopali ziemniaki.

Skręciliśmy na południe idąc przez pola. Ostrzelał nas samolot. Taki przypadek nastąpił znowu po przejściu dalszej drogi. 

 W dalszej drodze napotkaliśmy lasek sosnowy i gęste zarośla. Tu znaleźli schronienie mieszkańcy Kotlarki, których zabudowania zostały spalone w czasie bitwy 9 września. Poczęstowali nas kromką chleba i kawą zbożową zabieloną mlekiem. Opowiedzieli jak to 9 września w czasie boju o Kotlarkę, w ręce niemieckie wpadł punkt sanitarny polskiego batalionu umieszczony w chłopskiej stodole. Było tam czternastu rannych polskich żołnierzy z lekarzem batalionowym. Pod silnym naporem wroga mieszkańcy i sanitariusze wycofali się pozostawiając rannych. Do stodoły wpadli żołnierze Wehrmachtu, nie zważając na bezsilność rannych żołnierzy wykłuli ich bagnetami, a lekarza rozstrzelali. 

13.09.1939 r.

Rano rodzina pogorzelców dostarczyła tym koczującym w lasku żywność, którą podzielili się z nami. Za chleb i mleko zapłaciliśmy dobrowolnie, każdy po 2 zł. Podziękowaliśmy za życzliwość i szczerość i życząc zdrowia opuściliśmy zacnych ludzi – prawdziwych polskich patriotów, tak dotkliwie doświadczonych przez okrutną wojnę. Doszliśmy do drogi Mirzec – Iłża na wysokości m. Tychów. Tu napotkał nas patrol niemiecki. Zostaliśmy wylegitymowani i doprowadzeni do jednostki niemieckiej. Stąd zabrali nas samochodem ciężarowym – budą , w którym już byli cywile i polscy żołnierze i zawieźli do obozu polowego. 

Obóz ten założony został w szczerym polu, zewsząd otoczony drutem kolczastym, z bramą również z drutu. Wokół obozu rozstawione były posterunki niemieckie.  Zgromadzono tam około 3 tysięcy ludzi. Byli wśród nich żołnierze WP, uciekinierzy z terenów Polski zachodniej, miejscowa ludność oraz Żydzi. Nasza czwórka trzymała się razem, postanowiliśmy się nie rozdzielać. Każdy więzień przez całą noc musiał leżeć na ziemi. W przeciwnym razie za nie dostosowanie się do tych zaleceń straszono nas śmiercią.  Ucieczka z tego obozu groziła śmiercią, dowodem były liczne trupy leżące za drutami z drugiej strony. Żydzi nosili żółte gwiazdy na piersiach.

14.09.1939 r.

Pogoda dopisywała. Na śniadanie zjedliśmy część naszej porcji przeznaczonej na cały dzień i popili wodą . Niemcy dowozili przez cały czas aresztowanych. Przy bramie pozostawiali Żydów, których rewidowali, zabierali im biżuterię, wartościowe odzienie i buty. 

Opornych prowadzili do ławy, która stała wewnątrz obozu, na niej kładli ofiarę, a Żyd kołkiem wymierzał wyznaczone przez Niemca uderzenia. Zabrane – ukradzione przedmioty były donoszone przez Żydów do samochodów, ładowane w worki i lokowane w samochodzie. Tego dnia ciężko pobito i obrabowano wszystkich Żydów przebywających w obozie. 

15.09.1939 r.

Po śniadaniu ogłoszono alarm, mamy szykować się do wymarszu z obozu. W obozie mają pozostać tylko ludzie pochodzenia żydowskiego. Nie wiemy dokąd mamy iść, ogarnął nas lęk i obawa o przyszłość. Ustawia się kolumna, czwórkami. My staramy się ustawić całą czwórką i trzymać się w marszu razem, na przedzie kolumny. Niemieccy motocykliści i samochody osobowe jechały razem, z przodu kolumny. Z tyłu kolumny samochody ciężarowe z wojskiem oraz co najmniej pluton żołnierzy. Po bokach kolumny szli żołnierze w odległości co parę metrów, karabiny i automaty trzymali w rękach gotowe do strzału. 

 Przed Bugajem już w Starachowicach widziałem jak zabili uciekiniera z kolumny.

 W Starachowicach nad stawem, od południowej strony mieliśmy pierwszy odpoczynek. Przypadło mi odpoczywać przy przydrożnym krzyżu, pomodliłem się wówczas o szczęśliwy powrót do domu. 

Następny odpoczynek zarządzono na rynku w Wąchocku, z uwagi na studnię, gdzie można było napić się wody. Z przerażeniem ujrzałem wszystkie spalone domy w rynku, a także dom mojej siostry Franciszki oraz spalone dwa domy moich rodziców przy ul. Langiewicza 6. Rozpłakałem się z rozpaczy. Zostaliśmy bez dachu nad głową, na dodatek w trudnym okresie wojny.

Około godziny 17-tej kolumna zatrzymała się w Skarżysku na placu Fabryki Zbrojeniowej. Tu załadowano nas na samochody ciężarowe.. Byliśmy ubici jak śledzie w beczce.  Zawieziono nas do Kielc i wyładowano za bramą wejściową do koszar jednostki wojskowej –dawnej artylerii na Bukówce. W budynkach było już pełno naszego wojska i nie było mowy o tym, by znaleźć jakiś wolny kąt. Kilkuset żołnierzy z naszego transportu jakoś się ulokowało w tych budynkach, reszta szukała miejsca do spania na ziemi.

16.09.1939 r. do 8.10.1939 r.

Obóz na Bukówce miał charakter obozu przejściowego. Zwożono tu żołnierzy polskich wziętych do niewoli i cywilów, uciekinierów bądź zagarniętych z terenów objętych walkami lub złapanych na drogach. 

 Woda znajdowała się w kranach w stajni i przed stajnią. Wszyscy mogli z niej korzystać. Jeńcy polscy mieli żelazne porcje żywnościowe. Można było dostać u nich za papierosy konserwy, kiełbasę, chleb a nawet zupę. Dopiero tutaj dostrzegłem swój błąd, pod Iłżą nie pobrałem od Niemców papierosów, przecież nie paliłem. A teraz przydałyby się bardzo. Były, jak się okazało doskonałą walutą wymienną. 

Okupanci każdego dnia, przez okres mego tu pobytu wygłaszali, ciągle tej samej treści ogłoszenia: "Żołnierze! Wojna się skończyła, jesteście osamotnieni! Wasze dowództwo i rząd uciekło za granicę. Wykonujecie zarządzenia i pracujecie dla III Rzeszy Niemieckiej, która wam zapewni chleb. Nie uciekajcie z obozu, gdyż poniesiecie śmierć. Słyszycie te serie broni maszynowej? To giną wasi towarzysze , którzy próbowali ucieczki. Na terenie obozu są wyznaczone sektory na każde województwo, do których się zgłaszajcie. Według tych województw będziecie odwożeni do domów." 

Na terenie obozu działał Polski Czerwony Krzyż, sprawował opiekę lekarską oraz prowadził zaopatrzenie w żywność i jej rozdział pomiędzy jeńców. Zwróciłem się do przedstawicieli tej organizacji o zwolnienie z obozu, gdzie na wstępie pouczono mnie by nie zgłaszać się do żadnego sektora określającego dane województwo, a oni w odpowiednim czasie wystarają się u Niemców o zwolnienie dla mnie jako małoletniego. Na razie jednak należało cierpliwie czekać. Wielkim dla mnie przeżyciem było spotkanie na terenie obozu z moim bratem ciotecznym Stanisławem Armatą, który został zgarnięty na ulicy w Starachowicach i przywieziony około 20 września. 

W obozie sporą sztuką była organizacja żywności i unikanie zbędnej pracy. Przy bracie Stanisławie szybciej mijał mi czas, zawsze starał się mnie pocieszać i mocno podtrzymywał na duchu. Codziennie słyszeliśmy strzały, kilka lub nawet kilkanaście razy. Zdawaliśmy sobie sprawę, że każdy strzał to człowiek, który próbuje ucieczki i wszedł na linię posterunków niemieckich. 

 W pierwszych dniach, były duże trudności z otrzymywaniem żywności, którą rozprowadzał przy pomocy naszych żołnierzy Polski Czerwony Krzyż. Sytuacja była trudna ze względu na pierwszeństwo jeńców wojennych w otrzymywaniu racji żywnościowych. 

 Rano wydawano nam po pół litra gorącej zupy na osobę. Gotowano ją na kwiatach lipy oraz czarnym bzie. Nawet smaczne, ale jeszcze bardziej wzmagało i tak doskonały apetyt. Około godz. 13- tej wydawano obiad, to znaczy gorąca zupa zarzucana ziemniakami, a wieczorem na sześciu chłopa 1 kg chleba, odrobina margaryny i zupa z kaszą. 

 Kilkakrotnie otrzymałem z litości chleb ze smalcem od Niemca, który stał na warcie przy płocie od strony północnej ogrodzenia obozu, ale na zewnątrz, poza ogrodzeniem. Chleb rzucał mi przez płot w piach, ale smakował mi nawet z piachem. 

Spałem na powietrzu, pod płotem, w sąsiedztwie niemieckiego posterunku. Początkiem października ilość jeńców zmalała, a tych, którzy się nie zgłosili do sektorów wywozili na siłę. W tym czasie w stajniach i działowniach było luźno, więc mogłem już tam spać. 

 9-10.10.1939 r.

Dzień 9 października okazał się dla mnie najszczęśliwszym z dni jakie spędziłem w tym obozie. Około godz. 7-ej trzy siostry z Polskiego Czerwonego Krzyża przyniosły mi przepustkę zezwalającą na opuszczenie obozu i udanie się do domu w m. Sieradowska Góra, ostrzegając abym nie szedł szosą Cedzyna – Górno, gdyż zdarzają się przypadki, zatrzymywania ludzi po uprzednim wylegitymowaniu i wywożenia do obozów lub na roboty do Niemiec. Poradziły mi, bym poruszał się polnymi, bocznymi drogami oraz lasami.

 Pożegnałem się z bratem Stanisławem Armatą, zostawiłem mu ciepłe odzienie, kurtkę oraz płaszcz i wraz z siostrami PCK udałem się do bramy, gdzie wartownik sprawdził mi przepustkę i zezwolił na wyjście poza bramę obozu. Bardzo serdecznie podziękowałem siostrom za załatwienie mi zwolnienia i wreszcie znalazłem się na wolności. 

Po drodze wstąpiłem do sklepu spożywczego i poprosiłem o jedzenie, zaznaczając , że wracam z obozu i nie mam czym zapłacić. Otrzymałem bułkę kajzerkę i dwa pomidory. Pani nawet zezwoliła mi, abym zjadł w sklepie, co też uczyniłem. Zapytała dokąd idę, a gdy odpowiedziałem, wskazała mi kierunek wymieniając miejscowości przez które mam przechodzić. Serdecznie jej za wszystko podziękowałem i udałem się w dalszą drogę, wyszedłem poza rogatki miasta. W Ciekotach, na skraju lasu wstąpiłem do gospodarza, gdzie zostałem poczęstowany kubkiem mleka i kromką chleba. 

Potem dobrzy ludzie podwieźli mnie  furmanką do Bodzentyna. Dowiedziałem się,  że na targu jest mój brat Stefan. Padliśmy sobie w objęcia, radość nasza była ogromna. Zaraz wstąpiliśmy do sklepu, gdzie w kotłach gotowano kiełbasę i kaszankę. Na sali przy stolikach siedzieli gospodarze spożywając te pyszności i popijając gorzałką. Brat Stefan usadził mnie na ławie zamawiając na gorąco kiełbasę, boczek i kaszankę, chleb razowy i herbatę z cukrem. Odchorowałem mocno ten zbyt obfity poczęstunek.

Rano przyjechał po mnie furmanką brat Stefan i ruszyliśmy w drogę do domu. Do gajówki Sieradowska Góra było jeszcze7 km. Jechaliśmy na północ, drogą, którą codziennie chodziłem do Szkoły Powszechnej w Bodzentynie przez cztery lata.  Znałem tu każdą dróżkę, ścieżkę, łąki, miedze, źródła, gdzie piliśmy wodę wracając ze szkoły, strumyki, zakola Psarki. Jakże mi miłe i piękne te nasze Góry Świętokrzyskie!  Tu było zupełnie jak przed wojną. Bogu niech będą dzięki!

Był 10 października 1939 r. Tego dnia wszystkich domowników było razem 11 osób. Dotychczas nie powrócił z wojny brat Janek i szwagier Piotr. Radości z mojego powrotu nie było końca. Rodzice całowali mnie, pozostawiając na mojej twarzy już nie łzy rozpaczy, ale szczęścia i radości. Nareszcie też mogłem się wykąpać w ciepłej wodzie, w dużej balii. Następnie ulokowałem się na sianie w stodole, która zbudowana została z bali , kryta gontem, ciepła. Dostałem aż dwie pierzyny puchowe, oraz miękkie poduszki. Łykałem przepisane mi lekarstwa. Tu się leczyłem, odpoczywałem i nabierałem sił po ciężkich przeżyciach września i pierwszej dekady października. 

 W ciągu dnia pracowaliśmy przy obrządku inwentarza, gromadzeniu i donoszeniu opału – drewna do dwóch pieców, gdzie gotowano strawę, pieczono chleb i ogrzewano cztery izby mieszkalne. 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Szydlowiecki.eu




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do