
Kolejny rozdział wspomnień Lucjana Krogulca zaczyna się zimą 1944 r. gdy żołnierze zgrupowań przebywali na wiejskich kwaterach. Lutek wspomina wcześniej o ważnym wydarzeniu: odwołaniu Ponurego z Gór Świętokrzyskich: "W drugiej połowie listopada 1943 r. Komendant "Ponury" wyjechał do Warszawy i tu w KG AK dowiedział się o złożeniu przez płk. "Daniela" - Stanisława Dworzaka, komendanta Okręgu Radomsko-Kieleckiego AK wniosku o dyscyplinarne zwolnienie Komendanta "Ponurego" z dowodzenia Zgrupowaniami Partyzanckimi. 2 stycznia 1944 r. por. Jan Piwnik "Ponury" otrzymuje oficjalny rozkaz odwołujący go z dowodzenia Zgrupowaniami, stawiając jego osobę do dyspozycji KG AK". Pisze również o rozpoznaniu i likwidacji zdrajcy działającego w zgrupowaniach: "Komenda Główna Armii Krajowej ustaliła, że agentem niemieckim, ulokowanym w Sztabie Zgrupowań Partyzanckich Armii Krajowej "Ponury" jest bezspornie ppor. Jerzy Wojnowski "Motor". Wydała rozkaz likwidacji "Motora". 28 stycznia 1944 r. "Motor" został aresztowany i przesłuchany przez "Nurta" na kwaterze w Milejowicach. Przyznał się do postawionych mu zarzutów. Chor. Tomasz Waga "Szort" wykonał wyrok śmierci na zdrajcy na drodze pod Witosławską Górą".
6 lutego 1944 r.
"Janusz", "Śniady" i ja udajemy się saniami z woźnicą w celu zarekwirowania pistoletu maszynowego od mieszkańca m. Kleszczyny Mostki. Wiadomość o tym otrzymał "Śniady" będąc w Suchedniowie od kol. z policji granatowej, który współpracował z AK. Pistolet znalazł mieszkaniec Mostek w miejscu, gdzie 29.08.1943 r. pod Kleszczynami patrol chor. "Szorta" wracający spod Skarżyska z Cegielni Rzeszowskich, wpadł w niemiecką zasadzkę. W nierównej walce wszyscy żołnierze patrolu zginęli. Najprawdopodobniej nie znali terenu i wchodzili do lasu od Kleszczyn na drogę leśną Kleszczyny - Bronkowice, gdzie Niemcy robili zasadzki.
Zatrzymaliśmy się na gajówce Kleszczyny - w tym czasie gajowym był p. Kowalewski. Syn p. Kowalewskiego podprowadził nas do zabudowań. "Janusz" ubezpieczał od drogi, ja od lasu, a "Śniady" wszedł do budynku mieszkalnego. Tu zastał właściciela przedstawiając mu cel przybycia - powiedział, że my wiemy, że ma broń i niech odda partyzantom, to nie poniesie żadnych konsekwencji, bo jak my wiemy to i Niemcy mogą się dowiedzieć, a wtedy zginie pan i pańska rodzina, a zabudowania zostaną spalone. Po rozmowie zdał pistolet MP-40 i załadowany magazynek.
2 kwietnia 1944 r.
Oddz. "Dzika" w sile 26 żołnierzy, pod dowództwem "Antoniewicza" udał się do niemieckiego majątku ziemskiego Kurozwęki, który produkował żywność dla armii niemieckiej na wschodzie. Na podstawie zdobytych informacji w majątku tym znajdowały się magazyny niemieckie z dużymi zapasami artykułów żywnościowych dla wojska. Celem naszej akcji była rekwizycja artykułów pierwszej potrzeby takich jak żywność i żywica, oraz wozy i konie na potrzeby oddziału.
Wieczorem oddział osiągnął skraj majątku Kurozwęki i tu na krótko się zatrzymał, skąd przy zachowaniu absolutnej ciszy, grupy żołnierzy przeszły na wyznaczone uprzednio kierunki i miejsca działania. Na wstępie poprzecinano połączenia telefoniczne.
"Antoniewicz" miał bardzo dokładne rozeznanie terenu i majątku, rozstawił ubezpieczenia we wszystkich zagrożonych miejscach, skąd można było się spodziewać interwencji Niemców.
"Janusz", "Śniady", ja i "Tadek" mamy działać wewnątrz majątku poprzez unieszkodliwienie administracji niemieckiej. Zarządcę niemieckiego po rozbrojeniu z pistoletu, ze stróżem zamykamy w dyżurce, zdobywając klucze od magazynów, które otwieramy. Żołnierze "Jastrząb", "Wojtek" i "Sokół" oraz pracownicy majątku natychmiast przystąpili do ładowania trzech naszych wozów i trzech już zorganizowanych podwód na miejscu, na które załadowano zabite tuczniki. Wyprowadzono także cztery opasy i na postronkach przywiązano je do wozów.
"Antoniewicz" na koniu jeździ wzdłuż stajni i wyprowadza wierzchowce, które przejmują żołnierze.
Załadowane wozy: kaszą, grochem, mąką, chlebem, wędliną, marynowanym boczkiem skierowano na drogę w kierunku Wronowa.
Z chwilą, gdy wszystkie wozy załadowano "Antoniewicz" dał polecenie wycofania się z majątku i odjazdu powrotną drogą. Zostało wysłane ubezpieczenie przednie w składzie: "Jastrząb", "Wojtek" i "Sokół". W czasie marszu, od strony Kielc nadjechała większa liczba samochodów niemieckich. Zatrzymały się w oddali i stały dość długo, oczekując najpewniej na swobodny odmarsz oddziału partyzanckiego.
"Antoniewicz" dał polecenie, aby oddział skręcił w lewo, w mały lasek, za pagórek. Niemcy nie zdradzali ochoty do walki nie znając naszych sił, a widząc wolną drogę odjechali. I tak oto bez strzału nasz oddział odszedł do wsi Wronów.
Kwiecień 1944 r.
W tym czasie "Nurt" kwaterował w Brzozowej pod Tarłowem. Od marca 1944 r. cały czas kwaterowaliśmy, a właściwie spaliśmy w stodołach, pod szopą na słomie, gdzie urządzaliśmy wygodne legowiska, a także w izbach również na słomie. Dni płynęły bez zmian: pobudka, gimnastyka, śniadanie, apel, ćwiczenia, obiad, znów jakieś ćwiczenia lub wykład oficera odnośnie taktyki walki, broni itp., kolacja, apel, przed spaniem jeszcze zbieraliśmy się na rozmowy nocne, a tylu się nas zbierało, jak nie przymierzając na Wykusie i każdy mówił o sobie, Ojczyźnie i nadziejach, młodym życiu, które gdzieś w tych lasach i polach pozostały.
Rano śpiewaliśmy "Kiedy ranne wstają zorze", wieczorem "Wszystkie nasze dzienne sprawy". O wschodzie słońca mycie przy studni, golenie u gospodarza. Dni schodziły przy pełnieniu służby, warty batalionu na zewnątrz, ubezpieczenia, placówki, patrole.
Komendant mając na uwadze powiększanie się na wiosnę batalionu, postanawia zaopatrzyć żołnierzy w broń i materiały minersko-dywersyjne poprzez własną produkcję w warunkach polowych. W batalionie, w oddziale "Habdanka" utworzono specjalną grupę złożoną z konstruktorów i ochrony, dysponującą warsztatem zainstalowanym na wozie konnym, przemieszczającym się z wioski do wioski. Ten warsztat, to ciężka ława, do której przykręcone były imadła oraz narzędzia luzem. I tak KIS-y, pistolety maszynowe montowano z części wykonywanych w niemieckich zakładach zbrojeniowych w Skarżysku, Starachowicach i Radomiu - wytwarzano według rysunków żołnierza batalionu st. sierż. "Konara" Polikarpa Rybickiego z Wąchocka. Nazwa pistoletu KIS – wywodziła się od pierwszych liter pseudonimów konstruktorów: "Konar", "Igo", "Smrek".
W połowie listopada 1943 r. Szafrański w swoim Zakładzie Ślusarskim w Wąchocku przy ul. Sandomierskiej zmontował pierwszy taki pistolet. Współpracował z nim "Smrek", który z całej trójki miał pewne wiadomości fachowe z tego zakresu, gdyż przed 1939 r. skończył w wojsku kurs rusznikarski.
Próbne strzelanie z pistoletu odbyło się w obecności "Nurta", na kwaterze we wsi Milejowice, w gospodarskiej piwnicy. Z wyniku tej próby "Nurt" był zadowolony i polecił przystąpić do produkcji tego pistoletu maszynowego. Spec-grupa w okresie od listopada 1943 do końca lipca 1944 r. wyprodukowała 37 sztuk tych pistoletów.
Batalion "Nurta" był, jak z tego wynika, jedynym w całej Europie, mającym na uzbrojeniu własne pistolety maszynowe montowane w lesie, w warunkach polowych.
W okresie czerwca i lipca 1944 r. wyprodukowano też 15 min i zostały rozdzielone na cztery kompanie i wykorzystane do minowania w czasie naszego kwaterowania po wioskach lub lesie.
Kilka razy pełniłem służbę ubezpieczając sekcję w czasie montażu pistoletów czy min, osobiście znałem "Igo", gdyż jego posesja była oddalona od naszych domów na Langiewicza 6, około 50 m i często się z nim spotykałem i chodziłem do jego zakładu. Sekcję ubezpieczałem w Milejowicach, Kuninie, Jeleniowie, Skoszynie, Kraszkowie i Wronowie.
20 kwietnia 1944 r.
"Nurt" przerzucił batalion do wsi Kraszków i tu został zakwaterowany.
23 kwietnia "Dzik", wysyła patrol w składzie: "Janusz", "Sokół", "Wojtek", "Urban" i ja do Baćkowic w celu przywiezienia podstawy do CKM typu Maxim - adres rolnika, u którego jest przechowywana podstawa otrzymuje "Janusz".
Jechaliśmy, a przez las szliśmy obok wozu. Nagle zauważyliśmy, że od Piórkowa szosą jadą ciężarowe samochody tzw. budy, w kierunku Gołoszyce – Opatów. Nasz patrol się zatrzymał, po przejechaniu tych samochodów, ja z "Urbanem" zrobiliśmy rozpoznanie we wsi Nieskurzów i Baćkowice przy pomocy miejscowego łącznika, czy wieś jest wolna od Niemców.
Nasz wóz zajechał na podwórko rolnika, który podstawę do CKM jak i części zapasowe, a także skrzynki z amunicją pochodzące z września 1939 r. załadował na wóz, wszystko zaś było bardzo dobrze zakonserwowane. Poczęstował nas obiadem, odjechaliśmy około godz. 16-tej, a na kwatery do Kraszkowa, bez przygód wróciliśmy około godz. 21-ej i przekazaliśmy spec-grupie podstawę do CKM-u, amunicję i części zapasowe.
28 kwietnia 1944 r.
"Nurt" przerzucił batalion w rejon Staszowa i zostaliśmy zakwaterowani we wsi Strzegom. Batalion odwiedził kpt. "Siwy" Michał Mandziara, oficer sztabu inspektoratu za pośrednictwem którego "Nurt" nawiązał kontakt z oddziałem "Jędrusiów". W czasie spotkania z dowódcą tego oddziału "Józkiem" Józefem Wiąckiem powstał wspólny projekt akcji na niemiecki majątek Gliny Wielkie, który znajdował się po prawej stronie Wisły, 22 km na północ od Mielca. Według uzyskanych informacji od "Józka", majątek ten podobno opuściła załoga niemiecka, celem akcji miały być konie i siodła wierzchowe, których było brak w batalionie, a były w niemieckim majątku. W wyprawie brała udział część naszej kompanii, w której również się znalazłem. W akcji wzięli udział także por. "Jurek" i "Szort" oraz kilku oficerów i podchorążych tj. "Mariański", "Antoniewicz", "Dzik", "Andrzej" i "Bogoria".
"Nurt" z pozostałą częścią żołnierzy pozostał w Strzegomiu.
9 maja 1944 r.
Po obiedzie nastąpił wymarsz wydzielonej grupy w rejon przeprawy na prawy brzeg Wisły, na wysokości Połańca. W ubezpieczeniu przednim i za przewodników służyli żołnierze "Jędrusia", tereny te były dla nas zupełnie nieznane. Lasami dotarliśmy do miejsca wybranego na przeprawę. Czekały tam już promy, którymi żołnierze przeprawili się spokojnie, na prawy brzeg Wisły, który został ubezpieczony przez placówkę kpr. "Gala" Jerzego Łabusia. Placówka ta miała również pod nadzorem promy. Żołnierze od "Dzika" pod dowództwem "Janusza` ubezpieczali odwrót wyprawy na lewym brzegu Wisły, w której brałem udział.
Wydzielona grupa po wejściu na teren majątku, została ostrzelana przez Niemców, którzy ponownie obsadzili majątek, ponadto z odsieczą przybyli Niemcy z sąsiedniego majątku. W tej sytuacji dowódca wyprawy obawiając się, że zostanie odcięty od przeprawy zaprzestał dalszej akcji zarządzając odwrót ku Wiśle. W drodze powrotnej na tylne ubezpieczenie na zgaszonych światłach najechał samochód niemiecki, który został ostrzelany z broni maszynowej, w wyniku czego czterech Niemców zostało zabitych a samochód spalony i tu grupa straciła cztery konie, które przy serii z rkm-mu urwały się i uciekły.
Wyprawa nie osiągnęła celu, nie zdobyła koni ani siodeł, nie było strat w ludziach, przeprawa z prawego brzegu Wisły na lewy odbyła się bez przygód. Wróciliśmy na miejsce postoju.
21/22 maja 1944 r.
Batalion zmienia miejsce kwaterowania. Po długim marszu dociągnęliśmy w brzasku budzącego się dnia do Skoszyna Starego, gdzie zajęto kwatery u gospodarzy i wystawiono ubezpieczenia, żołnierze zmęczeni szybko zasnęli.
Pod koniec maja 1944 r. do batalionu wróciła druga grupa partyzantów zdemobilizowanych na okres zimy. Przybyli z rejonu Bodzentyna do Skoszyna, pod dowództwem "Filipa" Zenona Kazubińskiego. Powrócili z kwater starzy partyzanci, byli wśród nich także nowi ochotnicy.
Ze starych partyzantów wróciło około 60 proc., na pozostałych już nie liczono.
6 czerwca 1944 r.
Dzień służby wewnętrznej, którą mam objąć od godz. 14-tej, a tu na kwaterę do Gruszki wchodzi "Wojtek" i mówi: "Lutek" masz gościa - i wchodzi mój kolega szkolny z m. Leśna - Stara Wieś, z którym kończyłem ośmioklasową Szkołę Powszechną w Bodzentynie. Posiadali gospodarstwo 7 mórg i miał sześcioro rodzeństwa. W wojskowym mundurze, uzbrojony, pistolet empi, broń krótka i granaty, emblemat na lewym na mundurze, rękaw lewej ręki - Narodowe Siły Zbrojne - Brygada Świętokrzyska z orłem Państwa Polskiego - zaraz go poznałem, nic się nie zmienił tylko zmężniał i nosił niemieckie spodnie. Było serdeczne przywitanie, zwróciłem się do "Janusza" o wyrażenie zgody na przyjęcie kolegi i czasu na rozmowę, co uzyskałem do godz. 14-tej. Była to miła koleżeńska rozmowa o kolegach szkolnych, którzy nie szczędzili swej młodości, jak wiele tysięcy Polaków z bronią w ręku oddawali wszystkie swe siły Ojczyźnie, a także najwyższą ofiarę, życie, w operacjach partyzanckich do tej pory - strz. "Bruno" Bronisław Gil, strz. "Andrzej" Mikołaj Pałysiewicz, strz. "Jurand" Stanisław Waciński, strz. "Krzych" Stanisław Malarecki, "Rom" Roman Pałysiewicz i in., o których obecnie nie wiemy.
Według relacji Edwarda Szafrańca - Narodowe Siły Zbrojne były organizowane i szkolone jako oddziały partyzanckie od kwietnia 1944 r., a rejestrowanie członków trwało od 1941 r. i prowadzono kursy szkolenia wojskowego.
Organizatorem NSZ i Brygady Świętokrzyskiej w okolicy Zagnańska był pułkownik Bohun" Antoni Szacki Dąbrowski, który następnie był dowódcą tej Brygady, a szefem sztabu Brygady był podpułkownik cichociemny "Ząb" Leonard Zub – Zdanowicz.
Na członka NSZ – mówił Szafraniec- zostałem przyjęty do miejscowej placówki w grudniu 1943 r., a w marcu 1944 r. dołączyłem do oddziału partyzanckiego NSZ, który kwaterował w lasach k/Zagnańska, tu zostałem przeszkolony, umundurowany i wyposażony w broń, a następnie wcielony do 204 Pułku Piechoty I bat. I kompanii, której dowódcą jest kapitan Lech.
Z moją drużyną z lasów spod Zagnańska wysłano nas do Mirogonowic w celu nawiązania łączności z oddziałami partyzanckimi NSZ z lubelskiego, które musiały się wycofać za Wisłę na teren powiatu opatowskiego, a to na skutek niemiecko-rosyjskiego frontu, który wkroczył na ziemie polskie, tu zastaliśmy już oddziały "Stepa" tzw. "Stepowcy". W Mirogonowicach ma się odbyć koncentracja oddziałów NSZ.
Spotkałem tu patrol od "Nurta", zapytałem o Ciebie, gdyż już wcześniej wiedziałem, że służysz u "Ponurego", a następnie "Nurta", z patrolu poznałem "Wojtka" Mietka Kłysa, którego znałem ze szkoły w Bodzentynie i na moją prośbę ułatwiono mi spotkanie z Tobą, z czego jestem bardzo zadowolony.
Nastąpiło czułe rozstanie i więcej go nie zobaczyłem.
9 czerwca 1944 r.
Ćwiczenia bojowe z zakresu samodzielnych plutonów, kompanii w działaniach żołnierzy, kładąc specjalny nacisk na obserwację, ubezpieczenie, rozpoznanie, wypady dzienne i nocne, walkę w lesie, w polu zdobywanie osiedli i miast oraz wycofanie się.
W tym czasie podejmowaliśmy zrzuty, przejmowaliśmy z magazynów zmagazynowane uzbrojenie - batalion rozwijał się i rósł bardzo szybko, w stan liczbowy doborowych i przeszkolonych żołnierzy, prace te trwały do sierpnia.
Pod koniec czerwca batalion "Nurta" rozlokowany był w okolicy Biskupic, a dowództwo batalionu stało w Kraszkowie. W tym czasie Komenda Podobwodu Armii Krajowej w Opatowie wydała wyrok śmierci na szefa opatowskiej Policji Niemieckiej Otto Schultza, z rozkazu którego rozstrzelano kilkudziesięciu Polaków. Wykonanie wyroku należało do Komendy Podobwodu Opatów, które jednak się przedłużało, tłumaczono się trudnościami. W związku z tym "Antoniewicz" spotkał się z Komendantem placówki konspiracyjnej w Biskupicach i zaproponował mu, że nasi żołnierze wykonają wyrok. Komenda Podobwodu Opatów chętnie się na to zgodziła. Do wykonania wyroku zgłosili się na ochotnika: dowódca patrolu kpr. "Sierpień" Zbigniew Duś - N. Słupia, kpr. podch. "Leszek Biały" Leszek Zahorski Warszawa, "Saturn" Edward Sękowski, kpr. "Dan" Wiesław Jaszewski; uzbrojenie broń krótka, pistolety maszynowe i granaty. Wykonawcy wyroku "Dan" i "Saturn", ubezpieczenie "Sierpień" i "Leszek Biały".
28 czerwca 1944 r
Żołnierze AK z komórki opatowskiego wywiadu zapoznali wykonawców wyroku z terenem rynku i z siedzibami okupacyjnych władz niemieckich - starostwa, policji niemieckiej i granatowej, także ustalając trasę wycofania się z Rynku: ul. Ogrodową, Wąską i Cmentarną, skąd przygotowanymi rowerami do Jurkowic, a następnie do m. p. batalionu.
29 czerwca 1944 r
Od godz. 8.00, naprzeciw apteki pod ogrodzeniem parku, w cieniu drzew spacerowali "Leszek Biały`, "Sierpień", "Dan" i "Saturn". Wyczekiwanie się przedłużało, a z uwagi na bezpieczeństwo "Lulu" ściągnął żołnierzy do kawiarni Jasińskich po drugiej stronie Rynku, skąd wyjście ze starostwa obserwował z okna "Dan", następnie żołnierzy przeprowadzono do zakładu fotograficznego, skąd również obserwowano wyjścia ze starostwa.
Wreszcie po godz. 11-tej ukazał się Schultz, zszedł po schodach i udał się w stronę Rynku. Wykonawcy wyszli z zakładu pojedynczo i zatrzymali obok tablicy z fotosami, udając, że oglądają wiszące za szkłem zdjęcia, tymczasem obserwowali każdy ruch Niemca, do którego dołączył właściciel restauracji Jan Borycki. Obaj szli wprost na czekających. W tym czasie "Sierpień", "Saturn" i "Dan" na sygnał "Leszka Białego" wyciągnęli szybko spod płaszczy pistolety. Pierwszy strzelił w twarz Schultzowi "Leszek Biały" - a dwie krótkie serie z pistoletów maszynowych "Dana" i "Saturna" przeszyły pierś Schultza, który zakręcił się dokoła i zwalił na chodnik. "Leszek Biały" odpiął mu pas z kaburą i pistoletem, i zabrał też dokumenty.
Odgłosy strzałów na Rynku zaalarmowały urzędników niemieckich, którzy zaczęli strzelać z okien starostwa. W odpowiedzi "Sierpień" pociągnął serią po oknach starostwa. Niemcy przestali strzelać. Wykonawcy wycofali się Rynkiem do ul. Ogrodowej, następnie Wąską, przecięli Iwańską, wpadli na Cmentarną, kryjąc się za zachodnią stronę muru cmentarnego. Zaalarmowani strzałami i telefonem ze starostwa Niemcy wszczęli natychmiastowy pościg. Część z nich przybyła na Rynek, a reszta samochodami, obstawili szosę iwańską i łagowską, tworząc okrążenie Opatowa.
Do tej pory odskok odbywał się zgodnie z planem, ale gdy patrol dotarł do cmentarza, Niemcy byli już przy ul. Kąpielowej, tu od mieszkanki, nie znającej sytuacji uzyskali właściwy kierunek odskoku i biegiem ruszyli w stronę cmentarza, dostrzegając wycofujących się żołnierzy, a tu teren za cmentarzem był otwarty i tędy biegła trasa dalszego odwrotu. Niemcy minąwszy cmentarz otworzyli ogień z pistoletów maszynowych, na wprost zabudowań gospodarczych.
"Sierpień" a za nim trzej pozostali, skręcili w dół rzeczki, znikając na chwilę z pola widzenia Niemcom i skierowali się w stronę drogi biegnącej do Marcinkowic, gdzie w życie, za ogrodem ukryto przygotowane do ucieczki rowery, tu w bliskiej odległości od drogi ponownie wpadli pod ogień broni maszynowej Niemców strzelających spod muru cmentarnego. Także na drodze do Marcinkowic od strony Opatowa, ukazało się kilku Niemców, którzy otworzyli ogień do patrolu "Sierpnia", który został odcięty od ukrytych rowerów i wycofał się obok rzeczki w kierunku do zabudowań Andrzeja Stachury, tu został trafiony w nogę "Sierpień" i został w tyle. "Leszek Biały" wziął go pod rękę i szedł dalej, obok domu Józefa Kozy, a pozostali dwaj "Dan" i "Saturn" ostrzeliwali Niemców, obok zabudowań Stachury.
"Sierpień" ponownie został trafiony, słaniając się na nogach nie mógł iść dalej. Teraz "Dan" i "Saturn" dźwigając "Sierpnia" rozpoczęli odwrót drogą w głąb Marcinkowic, a "Leszek Biały" zajął stanowisko za drzewem, obok drogi na wprost zabudowań Stachury, czekając na Niemców. "Dan" i "Saturn" po przejściu około 200 m skręcili obok zabudowań Jana Brodawki w pole, w kierunku szosy kieleckiej. W tym czasie Niemcy minęli już dom Kozy i zbliżali się do zabudowań Stachury, gdzie za drzewem, ukryty w zaroślach "Leszek Biały" postanowił, jak najdłużej zatrzymać tu Niemców, aby dać możliwość wycofania się kolegom z rannym.
Zaskoczeni ogniem pistoletu maszynowego niewidocznego dla nich żołnierza, Niemcy zalegli. Jeden z Niemców poderwał się i zrobił parę kroków, ale seria` "Leszka" położyła go z powrotem na ziemię.
W tym czasie od Opatowa nadjechał samochód, gdzie przy zabudowaniach Kozy wysiadło z niego kilku Niemców, którzy czołgając się dołączyli do już leżących, krótkie serie i Niemcy znów znieruchomieli, a "Leszek Biały" poderwał się do odwrotu.
Za zabudowaniami Jana Brodawki skręcił w prawo i dopadł kolegów na wzniesieniu powyżej Marcinkowic.
"Sierpień" ciężko ranny, nie mógł się podnieść z ziemi, mdlał i prosił, aby go dobić. Nie chciał żywy dostać się w łapy Niemców, raz już go aresztowali i torturowali. Dalsza ucieczka z rannym była niemożliwa. Koledzy byli bezradni, ucałowali go i pożegnali. "Sierpień" strzałem z pistoletu odebrał sobie życie. Żołnierze uciekli doliną biegnącą z Marcinkowic do szosy kieleckiej, ostrożnie przeszli szosę w stronę Tomaszowa i ukryli się za wysokim łanem żyta. Dalsza droga była bowiem zamknięta.
Niemcy kontrolują szosę. Przeszukanie przez Niemców żyta nie dało pozytywnych wyników, gdyż na skutek dużej burzy, Kałmucy biorący udział w obławie odstąpili od przeszukania pola ze zbożem, gdzie ukryli się uczestnicy zamachu. Po burzy mieszkańcy pobliskiej wioski udzieli pomocy żołnierzom, opatrzyli rannego "Saturna", dali jeść i pić dzielnym partyzantom. "Leszek Biały", "Dan" i "Saturn" o zmroku dotarli do batalionu "Nurta" w Kraszkowie.
Niemcy kazali mieszkającemu tu Janowi Brodawce przewieźć ciało "Sierpnia" do Opatowa, następnie obmyli mu twarz, zrobili zdjęcia, a zatrzymanym przypadkowo przechodniom, kazali rozpoznawać, kto to jest. Nikt nie znał zabitego. Wydali polecenie zanieść ciało na cmentarz żydowski i zakopać pod murem.
Placówka opatowska Armii Krajowej postanowiła przenieść zwłoki "Sierpnia" do jego m. rodzinnej, Nowej Słupi. Do wykonania tego zadania dowództwo placówki zmobilizowało drużynę, która zorganizowała nosze i łopaty a trumnę wykonał Jan Wójcikowski "Jeleń".
2 lipca1944 r.
W nocy ekshumowano zwłoki, złożono na nosze i drogą przez dolinę Kani, polami partyzanci pomaszerowali do Marcinkowic. Tu ciało przełożono na wóz, który ruszył do szkoły w Jurkowicach. Tu czekał już drugi parokonny wóz z dworu w Zochcinku, na który włożono trumnę i wieńce przygotowane przez dziewczęta z Jurkowic. Ruszono w drogę, a rano partyzanci dotarli wozami do Kraszkowa do m.p. "Nurta". Tu ciało "Sierpnia" złożono do trumny i ustawiono w stodole. Przy trumnie stanęła warta honorowa, złożono mnóstwo wieńców i kwiatów.
4 lipca 1944 r.
4 lipca odbył się uroczysty partyzancki pogrzeb bohaterskiego Zbigniewa Dusia "Sierpnia" w Jego rodzinnej Nowej Słupi. W pogrzebie wzięła udział matka zabitego, która podziękowała Komendantowi "Nurtowi" za opiekę nad synem i powiedziała, że jest dumna, że syn mógł oddać życie za Polskę... Kapral "Sierpień" pośmiertnie został awansowany do stopnia sierżanta i odznaczony Krzyżem Walecznych.
W czasie likwidacji Otto Schultza, szefa Policji Niemieckiej, na powiat Opatów i pogrzebu kpr. "Sierpnia" Zbigniewa Dusia w Nowej Słupi "Nurt" wprowadził w batalionie ostre pogotowie i ubezpieczył podleśne wioski od strony Opatowa, aby dać ochronę ludności przed ew. represjami przed Niemcami, których można było oczekiwać.
Nasz pluton 29 i 30 czerwca pod dowództwem ppor. "Krótkiego" ubezpieczał miejscowości Truskolasy i Michałów, a z 4/5 lipca szosę od Łagowa do Nowej Słupi. Tu po obu stronach szosy był las, stare drzewostany i gęste podszycie. Razem z "Jastrzębiem" i "Tadkiem" zostaliśmy wyznaczeni na pierwszą czujkę od strony zachodniej, od Łagowa.
W tym czasie posiadałem już przeciwpancerne angielskie gamony i granaty. "Jastrząb" rkm, "Tadek" MP40. Czujka zajęła stanowiska już na skraju lasu ponad kilometr od placówki. Noc była ciepła, w lesie ciemno, przez rozłożyste gałęzie jodeł nie było widać nieba, tylko zapach żywicy i rozkwitłych lip rosnących przy drodze. I tak w głębi nocy usłyszeliśmy od strony Nowej Słupi ostatni salut żołnierski oddany naszemu Koledze i śpiew partyzanckiej pieśni, a my na czujce odmówiliśmy modlitwę za zmarłego Zbigniewa Dusia.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie