Reklama

Nie do wiary! Pił wódkę z koniem, a żona batem udzieliła mu lekcji wychowania

Całą szerokością ruchliwej drogi wlokła się furmanka. Koniowi nogi się plątały. Woźnicą również kiwało. Kurczowo ściskał lejce. Właściwie, to te dwa paski skóry do kierowania koniem trzymały furmana, żeby nie grzmotnął na jezdnię.


Koń ciągnął furmankę, przystawał jakby chciał zaczerpnąć dodatkowy haust powietrza. Przechodzący obok ludzie wyczuli zapach alkoholu od... konia. Nie chcieli wierzyć, a jednak bydlę zionęło alkoholem. Gospodarz nie był lepszy.

Zatroskani o ich los ludzie chcieli wezwać policjantów, by chociaż przebadali furmana. Z koniem byłoby trudniej, bo nikt jeszcze nie zrobił o urządzenia do sprawdzania stanu trzeźwości zwierzęcia. Pewnie nikt nie będzie zabiegał o skonstruowanie alcotestu. Nie opłaci się, bo koni coraz mniej. A ten akurat był ostatni we wsi.

Wypili po flaszeczce


Ludzie porozumieli się z woźnicą. Podpowiadali, żeby opuścił drogę, bo go jeszcze jakiś samochód potrąci. Zrozumiał, zjechał furmanką z drogi na pobocze. Z koniem nie szło się dogadać. Jedynie parskał i ślinił się. Ale gospodarz był nader rozmowny. Wyjaśniał zainteresowanym, że ma swoje lata, jest w grupie ryzyka - jak mówią w telewizorze. Żeby nie zapaść na jakieś choróbsko musiał się odkazić. Podobnie postąpił ze zwierzęciem, "bo bydle, to też człowiek".

Kupił dwie butelki wódki, zaspokoił swoje potrzeby szczepionkowe. Koniowi z boku pyska w miejsce, gdzie nie ma ma zębów, wsadził szyjkę butelki, łeb przechylił i normalnie wódkę mu wlał. Potem dołożył porcję, której sam nie spożył. I tak obaj wprowadzili się w stan wskazujący...

Lekcja wychowawcza


Na drodze pojawił się sąsiad woźnicy. Pomógł mu wgramolić się na furę. Siadł obok. Szarpnął lejcami i po kilkuset metrach dotarli na podwórko właściciela. Gdy tylko furmanka zatoczyło koło na podwórku, z domu wyskoczyła szanowna małżonka furmana. Bez słów, bez wypytywania wiedziała co się stało, bo to przecież nie pierwszy raz jej małżonek z koniem wódkę pijali.

Żona wzięła bat, który był na furmance. I prowadziła lekcję wychowawczą. Zamachnęła się i cięła męża tam gdzie sięgnął rzemień. Po tułowiu, rękach, głowie. Krzyczała, że jest ostatnim furmanem w okolicy, więc mógłby być stateczny i poważny. Przecież ludzie go szanują. - A on wyjeżdża z podwórka, żeby z koniem chlać gorzałę - podkreślała mezzosopranem.

- Jeżeli się nie uspokoisz, nie ustatkujesz sprzedam konia - zaznaczyła. Na razie nie wiadomo, czy środek wychowawczy - batożenie męża, czy też groźba sprzedania konia osiągnie zamierzony skutek.

MARIAN KLUSEK

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Szydlowiecki.eu




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do