
Zgonów przybywa w zastraszającym tempie. Ból i cierpienie osób po bliskich zmarłych, trudno wyrazić słowami... Z Magdaleną Gorycką, szefową zakładu pogrzebowego, która ma do czynienia ze śmiercią na co dzień, rozmawiała Ewelina Jamka.
- "Martwy sezon" to niezbyt fortunne określenie w odniesieniu do branży pogrzebowej, ale nie da się ukryć, że w odróżnieniu od wielu innych przedsiębiorców, wy akurat macie dużo pracy?
- Zazwyczaj jest tak, że liczba zgonów nie jest stała. Są miesiące, że jest ich więcej (zima, wczesna wiosna i późna jesień). Ale od lutego tego roku to wszystko jest postawione na głowie. Liczba zgonów jest przerażająco duża i co miesiąc większa. Od września obsłużyliśmy ok. 130 pogrzebów, a w analogicznym okresie 2019 roku było ich ok.70.
- Z czego to wynika?
- Nie jesteśmy przygotowani do walki z pandemią, moim zdaniem w żadnym sektorze życia. Oczywiście nie da się do niej w pełni przygotować, ale był czas, kiedy można było to mądrze przemyśleć i zaplanować dużo lepiej. Na pewno nie udałoby się nad tym w pełni zapanować, ale przynajmniej zminimalizować skutki. Większe nakłady na służbę zdrowia, szkolenia medyków w obsłudze chociażby respiratorów, więcej łóżek dla osób zakażonych covid-19. I pełny dostęp do lekarzy, aby można było leczyć każdą chorobę! Ale jeśli za chorego z dodatnim wynikiem szpital otrzymuje inną stawkę, to prowadzi do nadużyć i demoralizacji. Słyszę o tym każdego dnia... To przerażające opowieści. Wstyd.
- Te - dosłownie - opłakane skutki widzi Pani na co dzień...
- Nasza branża nie dostała konkretnej instrukcji, jak postępować w określonych przypadkach. Sami musimy dbać o bezpieczeństwo nasze, naszych pracowników i naszych klientów. To bardzo duża odpowiedzialność, ale na szczęście firmy pogrzebowe radzą sobie z tym dobrze. Być może powinno być wyznaczone jedno miejsce do przechowywania osób zmarłych, zakażonych koronawirusem, bez względu na to, czy ktoś zmarł w szpitalu czy w domu? Tymczasem każdy zakład radzi sobie jak może, oczywiście przy zachowaniu reżimu sanitarnego.
Obowiązują nas przepisy z 1956 roku dotyczące zasad postępowania w przypadku osób zmarłych na choroby zakaźne. Taka osoba powinna być zabrana z miejsca zgonu bez ubierania, włożona w worek, w trumnę i od razu pochowana na cmentarzu. Ale tak nigdy nie było, bo przecież odbywa się cała ceremonia pogrzebowa. I to jest zrozumiałe. Obecnie też nie wolno ciał ubierać i dotykać - tego się trzymamy. Pełna dezynfekcja, ciało zabezpieczone, zdezynfekowane i ułożone w trumnie, która jest szczelnie zamknięta i dezynfekowana z zewnątrz. Panowie z obsługi w kombinezonach i przyłbicach dla ich bezpieczeństwa. Karawan jest później odkażany.
- Jeśli człowiek umiera w domu, to rodzina ma szansę się pożegnać a co z tymi, którzy umierają w szpitalach?
- Niestety nie ma już kontaktu i możliwości zobaczenia takiej osoby. Serce krwawi, psychicznie ciężko to wytrzymać, bo jak się słyszy, że ktoś poszedł do szpitala 2-3 tygodnie temu i od tej pory rodzina nie miała z nią kontaktu... Nie mogła być przy śmierci, wesprzeć, przytulić, pożegnać, a teraz nie żyje i też nie można jej zobaczyć, pożegnać, zbliżyć do trumny. Ubranie, wedle życzenia, wkładamy do trumny. Robimy wszystko co w naszej mocy, aby trauma była jak najmniejsza.
- Jaką rodzina ma gwarancję, że chowa osobę bliską?
- Robimy zdjęcie, aby była pewność, że to właściwa osoba. Czasem rodzina ma możliwość identyfikacji, ale to jest kolejne ciężkie przeżycie, bo człowiek po chorobie, po śmierci, wygląda różnie, zmienia się - często na niekorzyść.
Przygotowanie zmarłego do pochówku, aby zniwelować oznaki śmierci trwa ok. 2-3 godz. Efekty są naprawdę niezłe. W przypadku osoby zakażonej covid-19 nie możemy ingerować w jej wygląd, przygotować należycie do pochówku, jak w normalnych warunkach. Nie możemy jej dotykać. To jest dla rodziny rozpacz. Człowiek to nie tylko ciało, to są uczucia, to jest dotyk, gest, wspomnienia... Dlatego często odradzam oglądać takie osoby, bo ten obraz zostaje w pamięci do końca życia. Sugeruję wtedy, aby podczas uroczystości pogrzebowej ustawić portret zmarłego. To łagodzi "zły" obraz.
Podczas pogrzebu, trzeba zachować dystans od trumny, nie można się wokół niej gromadzić. Trumny "covidowe" nie są wystawiane w kaplicach przykościelnych. Zazwyczaj są ustawiane na pół godziny przed Mszą, bezpośrednio pod ołtarzem. Jest mniej intymności dla rodziny.
- Więcej pogrzebów, dłuższy czas oczekiwania na pochówek, co jeszcze się zmieniło w waszej dotychczasowej pracy?
- Pogrzebów mamy dużo więcej. Jeszcze kilka dni temu terminy oczekiwania na pochówek urny z prochami były dłuższe, nawet do tygodnia. Ale odkąd krematorium w Skarżysku-Kam. uruchomiło drugi piec do kremacji zmarłych, czeka się dwa dni. Nie da się pewnych rzeczy przeskoczyć, bo dzień jest krótki. Praca od 8.00 do 20.00, albo się nie wraca do domu całą dobę, bo taka jest potrzeba - czasem nawet o północy wieziemy ciało do kremacji. Rano trzeba przygotować następnych zmarłych, przygotować kwiaty na pogrzeby (czasem nawet 12-15 wieńców jednego dnia), przygotować miejsce na cmentarzu, dokumenty do ZUS, rozwiesić nekrologi, porozmawiać z rodziną zmarłego i przeprowadzić ją przez ten trudny czas. Wszystko po to, by złagodzić ból żałoby, by dać rodzinom poczucie, że zrobili wszystko co można było zrobić. Wszystko pod presją czasu.
Ogrom pracy mamy również z powodu utworzenia w naszym mieście szpitala jednoimiennego. Karawany robią dziennie setki kilometrów, aby przewieźć osoby z naszego powiatu, które zmarły w innych szpitalach województwa i kraju. Kierowcy pracują po 12-16 godzin. Mam ochotę czasami zaprosić do mnie parę osób, które zamknęły nasz szpital i Kliniki Serca, żeby posłuchały ludzkich tragedii. Żeby ocierały łzy wdowom, dzieciom i matkom. To bardzo ciężki okres dla branży pogrzebowej. Musimy wykazać się ogromną empatią a to odbija się na naszej psychice. Ale nie da się inaczej, bo to jest nasz obowiązek.
- Ponoć jest więcej pochówków w urnach i pochówków świeckich. Czy dostrzega Pani takie tendencje?
- Faktycznie więcej osób decyduje się na kremacje, ale wynika to nie tylko z pandemii. Takich pochówków jest ok. 70-80%. Miejsca na cmentarzach są drogie. Kupienie kwatery do pochowania urny z prochami jest tańsze. Jeśli ktoś ma jakiś rodzinny grobowiec, to tam najczęściej chowa całą rodzinę. To też jest udogodnienie dla osób, które np. mieszkają zagranicą i łatwiej jest zadbać o miejsce pochówku.
Jeśli chodzi o charakter ceremonii, to zdecydowanie więcej jest pogrzebów katolickich, choć pochówki świeckie także się zdarzają. Ale to bardzo mały odsetek, choć to też piękne i bardzo indywidualnie przygotowywane uroczystości.
- "Światełko w tunelu" ponoć pojawia się na ostatniej drodze zmarłego. Jak Pani widzi przyszłość z perspektywy zawodowej?
- Pandemia dotyka wszystkich, ale te duże liczby zgonów, to pokłosie nieleczenia innych chorób niż koronawirus. Lekarze się od nas odcięli. Pewna staruszka, która kilka tygodni temu organizowała pogrzeb swojego 90-letniego męża stwierdziła cyt. "że jest oburzona, bo w czasie wojny to kule świstały nad głowami, a lekarz szedł pierwszy w okopy, ramię w ramię z żołnierzami z narażeniem życia". Ktoś kto się decyduje na ten zawód, tak jak żołnierz czy policjant, powinien mieć tego świadomość. Poza tym lekarz składał przysięgę Hipokratesa nie hipokryty. To jest służba z narażeniem życia". Koniec cytatu.
Nie wiem jak długo może potrwać taka sytuacja, bo tego nikt nie wie.
Zdrowie i życie ludzkie jest najważniejsze i nie ma ceny. Wszystko powinno być w naszym kraju skierowane do walki z pandemią, ale nie jest. Czasem mam wrażenie, że ktoś ma w tym jakiś interes. Obym się myliła.
Wiele też zależy od nas. Trzeba być dobrej myśli. Dbajmy o siebie. Zachowujmy dystans. Nośmy maski. Dezynfekujmy często ręce. Nie bądźmy egoistami.
Rozmawiała Ewelina Jamka
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie