
Karolina Walczak, pochodząca z Szydłowca autorka książki "Szalone podróże Kota Franka", mama, pisarka i finansistka, opowiada o swojej pisarskiej pasji, wspomnieniach z rodzinnego miasta oraz o tytułowym Franku i miejscach, które zwiedził.
- Kim chciała Pani zostać będąc dzieckiem?
- Domyślam się, dlaczego to pytanie pojawiło się na początku naszej rozmowy. Ale odpowiedź, że chciałam zostać pisarzem, nie byłaby zgodna z prawdą. Właściwie nigdy o tym nawet nie myślałam. Moje dziecięce marzenia nie różniły się zasadniczo od tych, które może wymienić każdy młody człowiek. Tancerka, piosenkarka, nauczycielka, lekarz... długo można by wymieniać, bo zawsze miałam tysiąc pomysłów na minutę.
W nieco późniejszym wieku zaczęłam myśleć o aktorstwie, ale jak widać życie potoczyło się inaczej.
- Skąd wzięło się zamiłowanie do literatury, pisarstwa? Czy Pani wykształcenie jest z tym powiązane?
- Absolutnie nie. Z wykształcenia jestem finansistą i na co dzień tym właśnie się zajmuję. A książki i pisanie to moja odskocznia od codzienności.
Śmieję się, że przez osiem godzin dziennie wykorzystuję moją lewą półkulę mózgu, która świetnie odnajduje się w cyferkach i finansowych analizach, więc po pracy moja prawa półkula potrzebuje dojść do głosu. I wtedy właśnie budzi się moja artystyczna kreatywność. Dlaczego książki? Cóż, to tak, jakby zapytać kolarza dlaczego rower, albo alpinistę dlaczego góry. Po prostu coś się lubi albo nie.
- Kiedy zaczęła Pani pisać?
- Tak dawno temu, że nawet nie pamiętam ;-) Pierwsze zachowane przez moich rodziców wierszyki pochodzą jeszcze z czasów szkoły podstawowej. Były to okazjonalne utwory na Dzień Matki, różnego rodzaju rodzinne rocznice. Pierwsza "książka" drukowana w domowym zaciszu powstała w liceum, a potem systematycznie moje szuflady zapełniały się różnego rodzaju wierszami, piosenkami i innymi tekstami.
- Czy to pani pierwsza książka?
- Tak, "Szalone Przygody Kota Franka" to pierwsza książka, która została wydana.
- Skąd wziął się pomysł na Kota Franka?
- Kot Franek miał swój rzeczywisty pierwowzór. A ściśle mówiąc nawet dwa. Inspiracją były bowiem kociaki, którymi opiekowali się moi rodzice. Pierwszy z nich był rudy – i stąd właśnie kolor sierści tytułowego bohatera, drugi zaś miał na imię Frania – stąd imię podróżnika. Oba kociaki, były wyjątkowo żywe, psotne i ciekawe świata. Wchodziły w każdą dziurę i wszędzie było ich pełno. Ich specjalnością były wszelkiego rodzaju tarapaty – dokładnie tak, jak w przypadku Kota Franka.
A dlaczego Kot został podróżnikiem? Również nie przypadkowo. Sama uwielbiam podróżować i zwiedzać nowe miejsca. Dlatego chciałam podzielić się swoją pasją z najmłodszymi czytelnikami. Zachęcić ich do podróżowania, odkrywania świata, poznawania nowych miejsc i kultur.
- Gdzie podróżuje książkowy Franek?
- Książka "Szalone Podróże Kota Franka" składa się z dziesięciu rymowanych bajek. W pierwszej zapoznajemy Franka - głównego bohatera, a każda kolejna jest opowieścią jego niezwykłych przygód w odległych zakątkach świata.
Franek odwiedza między innymi: Paryż – gdzie, ze zdziwieniem odkrywa specjały francuskiej kuchni, Antarktydę, gdzie poznaje pingwiny, Chiny, które zwiedza na grzbiecie chińskiego smoka, Hiszpanię, gdzie staje do walki z bykiem i próbuje swoich sił w tańcu flamenco, Egipt, gdzie zgubił się na pustyni, i gdzie starożytna mumia napędziła mu niezłego strachu, Australię, gdzie nasz podróżnik odkrywa podwodny świat rafy koralowej, Londyn, gdzie Kot wylądował w areszcie za jazdę po prawej stronie ulicy, czy też Włochy, gdzie ledwo uszedł z życiem po wybuchu Wezuwiusza.
Każda z tych historii przybliża nam kulturę danego miejsca, jego mieszkańców, zabytki oraz piękno natury. Na pierwszym planie pozostaje jednak postać rudego Kota i jego szelmowski "charakterek", którym mam nadzieję zaskarbił sobie sympatię czytelników.
- Do dzieci w jakim wieku skierowana jest książka?
- Książka skierowana jest do dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym. Ale wiem też, że i niejeden dorosły uśmiechnął się czytając o przygodach niesfornego Kota Franka.
- Kto zrobił ilustracje?
- Ilustracje do książki wykonała Justyna Mioduszewska.
- Co ma Pani w pisarskich planach? Czy będzie druga część przygód Kota Franka?
- Druga część przygód Kota Franka już od jakiegoś czasu leży w mojej szufladzie. Ta część zatytułowana jest "Szalone pomysły Kota Franka". Tytułowy Rudzielec postanawia bowiem ustatkować się i szuka odpowiedniego zawodu. Swoich sił próbuje m. in. jako lekarz, górnik czy listonosz. Ale jak to z Frankiem bywa, przygody, które spotyka na swojej drodze skutecznie temperują jego nieco zuchwałe pomysły. Szalone przedsięwzięcia zaś kończą się często ucieczką z podkulonym ogonem. Obecnie "pracuję" (celową ujmuję to słowo w cudzysłów, bo wymyślanie historii to dla mnie świetna zabawa) nad trzecią częścią przygód Kota. Cóż, najwyraźniej polubiliśmy się z Frankiem.
W międzyczasie powstają bajki i opowiadania dla moich dzieci. To, co będę pisać w najbliższej przyszłości wynika więc głównie z potrzeby chwili. Dzięki opowieściom i bajkom, które tworzę, staram się przemycić wiele treści wychowawczych i przekazać pewne wartości w przystępny sposób moim własnym pociechom. Tak więc na pewno powstaną teksty o przyjaźni, radzeniu sobie z emocjami i innych dziecięcych wyzwaniach.
Nie planuję natomiast wydawać pozostałych utworów. Wydanie książki było moim wielkim marzeniem, więc to zrobiłam. Teraz czerpię satysfakcję z uśmiechów moich domowych czytelników.
- Gdzie obecnie pani mieszka, bo rozumiem że nie w rodzinnym Szydłowcu?
- Choć wyjechałam z Szydłowca dawno temu, nadal bardzo wiele łączy mnie z miastem. To właśnie w rodzinnym Szydłowcu zdecydowałam się otworzyć przedszkole, w okolicy mieszkają moi rodzice i teściowie, więc i ja wracam w rodzinne strony bardzo często. Na co dzień mieszkam jednak w niewielkiej podwarszawskiej miejscowości.
- Jakie szkoły kończyła pani w Szydłowcu? Ulubione miejsca i szczególnie zapamiętani ludzie z rodzinnych stron...
- W Szydłowcu chodziłam tylko do szkoły podstawowej – tzw. "jedynki" im. Jana III Sobieskiego. I właśnie to jest jedno z tych miejsc, które szczególnie zapadło mi w pamięć. Kredowe tablice, wyścigi na korytarzach, przepychanki na stołówce, książki czytane ukradkiem od ławką i wspaniali nauczyciele. Aż łezka się w oku kręci.
W mojej pamięci żywo rysuje się też zielona budka na ul. Wschodniej, w której w drodze do szkoły kupowaliśmy gumy do żucia, piekarnia na Zamkowej i niezapomniane bułeczki z kruszonką, lody włoskie przy dworcu PKS i sobotni targ. Do dzisiaj twierdzę, że lepszych pomidorów nigdzie indziej nie można kupić. Z zapamiętanych mieszkańców miasta wymienię dwie osoby, choć tych, których cenię jest oczywiście znacznie więcej. Są to: pani Irena Przybyłowska – Hanusz, która opiekowała się grupą teatralną "Zamczysko" oraz profesor Tadeusz Gogacz - Dyrektor Ogniska Muzycznego, to ludzie pełni pasji, którzy w szczególny sposób zostawili swój ślad w moim sercu. Przy tej okazji bardzo im za to dziękuję!
- Czym zajmuje się Pani na co dzień?
- Na co dzień jestem w 1/3 pracownikiem korporacji, w 1/3 przedsiębiorcą, w 1/3 pisarką i w 100% mamą!
fot. archiwum prywatne
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie